Dopadła mnie jakaś kurewska rozpacz, łzy rozpaczy zmieniły się w łzy goryczy, ale co to za różnica... oczy tak samo spuchnięte.
Myślałam że znalazłam spokój i balans w życiu, ale wszytko runęło z
hukiem. Przed świętami, po blisko 1,5 roku idealnego związku. Mnóstwo
ludzi z uśmiechem pyta się mnie, na jak długo przyleciałam /na święta/ i
kiedy wracam, a ja już nie mam siły opowiadać o tym wszystkim,
ba! Nawet o tym myśleć. Znajomi się dopytują kiedy mój 'chłopak'
wpadnie do mnie, bo chcą z nim potrenować i spędzić czas. A jak znam
życie jego znajomi nawet nie zauważyli mojego zniknięcia... To nie to,
że oczekuję jakiegoś poruszenia, oburzenia że jak to tak?! Po prostu... w
kręgu moich znajomych Cyriel został Cyrielem, człowiekiem z własną
wartością i osobowością a ja w jego kręgu z Anny zmieniłam się i
pozostałam jedynie 'dziewczyną traceura'. Nikt warty uwagi. Nikt, z
którym warto utrzymywać kontakt. Nikt.
Sama nie wiem, co mi się
kłębi w tej głowie. Kryzys sercowy i parkourowy w jednym, niezła
mieszanka. Czuję się naprawdę nikim, nie mogę znieść samej siebie i
swojej niemocy.
Nie wiem, po co to piszę. Może by ludzie choć
troszkę mnie zrozumieli, lub by dać upust emocjom. Mogłabym się
produkować na swoim blogu, ale nikt go i tak nie czytał więc nie widzę
tu sensu...
Mam w piersi więcej cierni niż serca.
I nie chcę rozpakowywać walizki. Jeszcze pachnie jego domem.
No comments:
Post a Comment